Choroba to nasz sprzymierzeniec. Pokazuje nam ona, iż pod kołderką
bólu fizycznego zawsze kryje się studnia bólu mentalnego pełnego
schematów, nawyków, występowania przeciw sobie, żalu, strachu słowem
całego arsenału ran, którymi jesteśmy w stanie siebie potraktować.
Gotowość
do pozbycia się choroby czy jakiegoś dyskomfortu to stanowczo więcej
niż zażycie tabletki czy pójście na operację. To trudna droga
rekonwalescencji, pracy nad sobą, która czasem zajmuje mniej, a czasem
więcej czasu. Pozwólcie, że zobrazuje Wam to moim przykładem.
Moja
młodsza córka urodziła się z potężną alergią pokarmową i wziewną.
Martyna serwowała różne atrakcje z zapaściami włącznie. No jednym słowem
było naprawdę kolorowo.
Chodzi jednak o to co działo się wtedy ze mną.
Jeździłam z Martyną po lekarzach i szpitalach, z których nas wyrzucali, a
następnie dzwonili do lekarzy by takich dzieci do nich więcej nie
przysyłać, bo sobie nie radzą. I tak odbijałyśmy się, bo nikt nie
wiedział, co jej jest. Trwało to trochę (około roku) zanim trafiłam na
cudownego lekarza , który podjął się leczenia Martyny.
Zrobił to jednak z
dużą dozą ostrożności, gdyż stwierdził, że takich dzieci jak ona leczył
tylko parę. Wszystkie te czynności wykonywałam oczywiście z drugą
dwuletnią wtedy córką. Mówię Wam, takich dwóch jak nas trzech to nie
było wtedy ani jednej.
Byłam królową cierpienia, mistrzem rozpaczy, a
jednocześnie supermenem w spódnicy, spidermenem w spodniach, ba - całą
ligą sprawiedliwych. Nie potrafiłam poprosić o pomoc. Wszystko robiłam
sama. Odrzuciłam wszystko i wszystkich. Mojego męża w trzecim dniu po
powrocie ze szpitala wyrzuciłam z urlopu do pracy i pozwoliłam mu "wrócić"
po pięciu latach! Jeździł budować dom, kosić istniejącą lub nie
istniejącą trawę. Odepchnęłam rodziców, teściów, dziadków. Nie było nikogo. Byłam ja
i moja kołdra puchowa wypchana cierpieniem.
Samotna matka polka z
dwójką dzieci. Tak nauczyłam się skupiać uwagę i energię innych. A
uwierzcie mi bez problemu pozyskiwałam słuchaczy, którzy żalili się nade
mną, zapewniając mnie o tym, że z pewnością świętą zostanę.
Cóż
zatem za schemat mogłam mojej córce przekazać? Odpowiem Wam słowami
Martyny, która zapytana parę dni temu przeze mnie o zakończenie
doświadczenia z alergią odpowiedziała: nie. Zapytałam dalej: Po co ci
ona? Ponieważ ja ją lubię - padła odpowiedź. Dlaczego ją lubisz -
drążyłam. Bo koleżanki nowe i stare są mną zainteresowane oraz Ty poświęcasz
mi więcej czasu jak coś się dzieje. Przypominam, że Martyna ma 11 lat.
I
może powiecie bzdura, dziecko nie wie co jest dla niego lepsze. Ale ja
wiem o czym ona mówi i rozumiem ją całkowicie.
Uwielbiamy, kiedy mamy
powód by być nieszczęśliwymi. Szczęście odnajdujemy w cierpieniu. Wiem,
bo sama wielokrotnie tego doświadczyłam.
Wiem również, że alergia
Martyny minie, kiedy będzie gotowa i zrozumie głęboko pod nią przykryty
problem. Oczywiście pomogę jej w tym.
Skąd mam tą pewność, po pierwsze
coraz lepiej rozumiem proces, a po drugie jej samouzdrowienie z alergii
na gluten nastąpiło w wieku 8 lat. To był czas kiedy ja zaczęłam
intensywną pracę nad sobą. Medytacje, oczyszczanie itd. Martyna któregoś
dnia przyszła do mnie i powiedziała: Mamo jedźmy do szpitala na
prowokację, bo ja mogę już jeść gluten.
Pomyślałam najpierw: dziecko mi
zwariowało, potem: no nie znowu szpital, plastikowe krzesła do spania,
ale kolejna moja myśl była już inna. Okej skoro córka dziedziczy po
matce, a ja zaczęłam pewien proces to, ma to sens.... okej,
jedźmy więc.
Umówiłam się do lekarza, przekazałam mu przesłanie Martyny.
Wypisał powątpiewając w powodzenie akcji skierowanie i pojechałyśmy już
w tak znajome miejsce. Sztab lekarzy (powiększony znacznie po ostatnich
naszych wizytach) został zaangażowany w prowokacje Martyny.
Po tygodniu
wyszłyśmy tryumfalnie ze szpitala, ku zdziwieniu wszystkich.
By to
uczcić pojechaliśmy wszyscy na mule. Jednak Martyna zainteresowana była
czymś innym.
Zapytała: mamo mogę? A ja odparłam: tak. I tak Martyna w
wieku 8 lat zjadła pierwszą bułkę.
Kiedy tak czytam, to co
napisałam wyżej to wiem, że dzisiaj na pewno lampkę wina wypiję za pracę
nad sobą.
Każdy ma swoje życie i swoje doświadczenia, które kierują go
zawsze ku rozwojowi. Czasami ta droga okupiona jest wielkim cierpieniem.
W wielu przypadkach oczywiście kompletnie niepotrzebnym. Ale jak to
mówi pewne przysłowie "jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz".
Dzięki Wielkie za czytanie.