Moje córki wróciły ze szkoły. Martyna dość szybko wyartykułowała
problem. Jagodzie zajęło to około godziny. Najpierw pierwsza obarczała winą
nauczycielkę godzinę później robiła to druga (tylko płeć winowajcy uległa
zmianie). Najpierw pierwsza (35 kilo) siedziała mi na kolanach smarkając i
chlipiąc w rękach, potem druga (60 kilo). Z pierwszą jeszcze oddech miałam
równy z drugą trochę mniej.
Ponieważ nie jest to pierwsza rozmowa tego typu z moimi dziećmi, wiec
najpierw standardowo słyszę: „czy my nie możemy mieć normalnej matki?”, lub też
„która matka tak rozmawia ze swoimi dziećmi?” albo „czy tym razem jak normalni ludzie możemy zwalić winę na kogoś innego?”
????...wiem, że nie ma jak obrobić dupę bliźniemu, obwinić go za wszystkie
nasze kataklizmy, sport świetny tylko konsekwencje trzeba będzie ponieść, a
ponieważ proces znam coraz lepiej to mnie się to po prostu nie opłaca.
Powtarzałam zatem: Kamuflujecie się ze swoimi różnymi emocjami i kiedy
ktoś uderzy w czuły punkt automatycznie się bronicie bojąc się, że zostaniecie
zdemaskowane. Problem nie tkwi w nauczycielu czy nauczycielce. To czy oni
zachowują się poprawnie, czy też nie, to dzisiaj nie nasza sprawa, oni mają
swoją odpowiedzialność. Są natomiast waszym lustrem. Tak jak wy jesteście
lustrami dla nich. Wskazują wam na jakiś problem, który tkwi w was. Uderzyli w
strunę, która poruszyła tkwiącą w was obawę, lęk, niepokój, strach, żal, złość,
wstyd etc.
Was interesuje, po co wam się ta sytuacja zdarzyła?
Co powoduje u was taką frustracje?
Co poruszyła ta osoba, jaką emocję?
Gdybyście były na jej/jego miejscu to, co to by był za powód, który
nim/nią kierował by kreować takie właśnie zachowanie?
Czy komuś służy wasza złość, a jak tak to komu?
I tak pytaniami pomocniczymi schodzimy coraz głębiej i głębiej, i od
powierzchownego „bo mnie denerwuje” okazuje się, że na przykład: domagamy się akceptacji
innych, bo nasze poczucie wartości leży i kwiczy. Czyli temat na teraz: praca
nad własną wartością czyli tak naprawdę miłością do siebie, akceptacją,
zasługiwaniem itp.
Przejmujemy odpowiedzialność za ową sytuację (oczywiście ja również,
gdyż was wychowuję i cegiełkę bądź czterdzieści pozwoliłam sobie włożyć) oczyszczamy
ją w piętnaście minut i babcia zdrowa lub tkwicie w złości pijąc truciznę i
czekacie aż oponent umrze. Wybór rozwiązania należy do was, tylko w przypadku wskazania
bramki numer II życzę powodzenia.
Słyszałam gdzieś taką opowieść. Słonie w cyrku hodowane są od małego z
łańcuchem na nodze i w miarę jak rosną ten łańcuch może spokojnie zastąpić
linka, bowiem zwierzęta są przyzwyczajone (latami sprawdziły to wielokrotnie),
że łańcuch je trzyma. Kiedyś w cyrku wybuchł pożar i wspomniane słonie spłonęły
żywcem. Nie ruszyły się z miejsca pomimo tego, że trzymała je tylko linka.
Ten przykład jest bardzo obrazowy. Jak wiele razy tkwiliśmy lub dalej
tkwimy na takiej lince własnych schematów lub jak kto woli przekonań czy wzorców,
myśląc, że to łańcuch, którego nie da się zerwać.
Cierpimy bo ktoś kiedyś nam zrobił przykrość, nosimy żal w sobie z
powodu przekonań społecznych, religijnych, kulturowych, pałamy chęcią zemsty bo
coś, ktoś, gdzieś, nam, im, wam.
Tylko, że zapytam jeszcze raz: czy komuś to służy? Czy w ten sposób
możesz komuś pomóc, a jak tak to komu? Czy twojej rodzinie, dzieciom,
partnerowi, partnerce pomaga fakt, że sam siebie chcesz karać? I co na to twoje ciało?
Jeżeli na pierwsze trzy pytania odpowiedź zaczyna się na literkę „n”,
to wybacz sobie i odpuść, a jak sam nie dajesz rady i potrzebujesz pomocy to
zadzwoń do mnie.
Dzięki Wielkie za przeczytanie.