Dzisiaj obiecana relacja z kolejnego podejścia na Babią Górę.
Po sprawdzeniu pogody wyruszyliśmy w drogę. Po drodze zatrzymaliśmy się w Biedrze po prowiant, bowiem zeszłym razem będąc na szlaku wspomnieliśmy zupki chińskie, mielonki, paprykarze i te wszystkie frykasy, które mamy we wspomnieniach i tak dobrze tylko w górach smakują.
Na miejsce dojechaliśmy w samo południe.
Tym razem postanowiliśmy wejść na górę szlakiem żółtym zwanym "szlakiem Akademików".
No moi drodzy, naprawdę w drodze na szczyt stwierdziłam, że za stara jestem już chyba na takie zabawy.
Szlak żółty - pragnę Wam donieść - jest szlakiem jednokierunkowym, tylko w górę. I dobrze, gdyż trudno byłoby się na nim mijać i schodzić zwłaszcza podczas deszczu.
W przerwach na oddech obserwowałam motyle. Występują na górze niesamowite ich ilości i odmiany. I oprócz standardowego ich zachowania robią coś co widziałam pierwszy raz, mianowicie - szybują jak ptaki. Wykorzystują prądy powietrza i szybują. Widok jest fantastyczny.
Kolejnym walorem Babiej Góry jest to, że jest bardzo mało turystów. Na szlaku w jedną jak i w drugą stronę ilość osób, którą minęliśmy zaledwie na palcach obu dłoni mogli byśmy policzyć.
Na szczycie wyciągnęliśmy szynkę czy mielonkę, czy też gulasz angielski (nie pamiętam), ale taką wiecie z galaretką, do tego ogórek i jajko na twardo. Omnomnommmmmmmm....... ten zestaw w tym miejscu bezcenny, za całą resztę zapłacisz kartą w schronisku, dowolną.
Potem przeszliśmy na Małą Babią Górę. Tam okazało się, ze jest słowacka MBG i polska MBG. Ciekawostka jest taka, iż jest między nimi różnica wysokości, a dzielą je tylko dwa duże kroki, w przeliczeniu na tiptopki - około 10.
Następnie zeszliśmy dłuższym bokiem góry w kierunku Żywca, by po godzinie zawrócić do schroniska, które było 10 minut od MBG w dodatku dowolnie wybranej. Rozumiecie, myśleliśmy po prostu, że będziemy mieli niedosyt, dlatego zrobiliśmy sobie drobne kółeczko.
Gdyby ktoś miał wątpliwości co do moich odczuć na temat niedosytu i drobnych kółeczek, mina na zdjęciu poniżej mówi wszystko.
Gdy dotarliśmy WRESZCIE do schroniska, w którym uwaga: właśnie ową kartą za całą resztę możesz płacić człowieku, zjedliśmy wcześniej nabyte pyszne zupki chińskie i o zmierzchu ruszyliśmy, powłócząc nogami w drogę powrotną.
Do auta wsiedliśmy po 10 godzinach chodzenia, czyli o 10 p.m. lub jak kto woli 22 giej.
Zdradzę Wam tajemnicę: chwilowo mamy dość Babiej Góry! Widzieliśmy ją w deszczu i w słońcu, z wiatrem i bez wiatru, w dzień i w nocy, i zdreptaliśmy ją wszystkimi możliwymi szlakami, od strony polskiej oczywiście.
Następne odwiedziny może na jesień (bo ponoć pięknie czerwienieją tamtejsze rośliny), tylko jeszcze nie wiemy którego roku....
Dzięki Wielkie za przeczytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz